Dzisiaj znowu zebrało się nam na jedzenie w tzw. mieście. Od dawna chcieliśmy a nie było ku temu okazji zjeść obiad w nowej Esplanadzie – zrobionej w austro-węgierskim stylu. Zawsze odpychał mnie od tego lokalu brak możliwości zapłaty kartą – XXI wiek a ja mam do knajpy gotówkę nosić. No ale cóż, trzeba w końcu odwiedzić tą jadłodajnie, szczególnie, że chcieliśmy uczcić nasz mały prywatny sukces 😉 Po drodze bankomat – gotówka wypłacona.
Wchodzimy do lokalu, masa obsługi, ale nikt nas nie zauważył. Czekamy chwilę przy wejściu przy napisie, że stoliki wskazuje kelner, po chwili decydujemy się jednak nie czekać dalej zajmujemy wybrany przez nas – a nie kelnera stolik. Po dłuższej chwili pojawia się kelnerka z menu w ręce – odmawia wyuczoną na pamięć formułkę (czułem się jakbym słuchał wierszyków na akademii w przedszkolu) nt. tego, że nie da się płacić kartą (dobre i to , przynajmniej nie posiadając gotówki można się cofnąć do bankomatu) i że w dniu dzisiejszym polecają krewetki i cytrynówkę własnej roboty (buteleczka za jedyne 150 zł, o czym Pani już nie wspomina).
Wzięliśmy menu i szukamy żarełka. Pamiętam, że ktoś mówił mi o tzw. desce mięsa – więc od razu wyszukałem tej pozycji zaznaczając, że ma być dobrze wypieczone, bo nigdy nie smakowały mi krwiste mięsa. Moja luba wybrała sobie żurek a na drugie rzekomo domowe pierogi z kapustą. Ceny napoi przyprawiają o zawrót głowy – mała cola 0,2 l – 5 zł. Piwko od 6 zł (kupując litr za 12 zł). No ale co tam – przecież człowiek nie kaktus – pić musi 😉 Zamawiamy duży browar + podwójną colę. Po kilkunastu minutach Pani podaje napoje i stelaż do mojej dechy mięs. Pierwsze zdziwienie to cola – Pani podaje małą szklankę i 2 butelki – prosiłem o duża colę i oczywiście zapłacę 10 zł za 0,4 l. coli ale niech będzie w dużej szklance – jak to przystało na restaurację. No ale skoro nie ma dużych szklanek (do piwa są ale kelnerka do coli nie może ich podać) proszę aby nie otwierała drugiej butelki, bo po co ma się napój wygazować. W międzyczasie na stelażu ląduje decha, a raczej deseczka mięs:
oraz żurek:
Żurek okazuje się niejadalny – czuć, ze jest z proszku i to najtańszego kupowanego w workach stukilogramowych. Co jest ku…? W Esplanadzie żurek z proszku? Rzadki i nie smaczny ;( Takiego czegoś nie jedliśmy dawno.
Ja zabieram się za te mięsa i biorę na wstęp grillowaną pierś kurczaka – tutaj też zonk – surowa w środku. Przegryzam kartofelkiem pieczonym, który jest równie paskudny – odświeżany, czuć, że z rana był w frytownicy a potem ponownie kilkukrotnie odgrzany w piekarniku. Smak papieru ;( Zabieram się za karkówkę – jest tak twarda, ze ledwo się tnie nożem. Zwieńczeniem jest surowa w środku biała kiełbasa. Jestem u kresu wytrzymałości… W międzyczasie moja luba stwierdza, że nie chce drugiej coli i powtarza, że żurek był o smaku gotowanej ściery… Wołam Panią kelnerkę grzecznie dziękując za dodatkowa colę – no w końcu nie jest nawet otwarta. Pani oburzona stwierdza: ja już „zaczekowałam” ją (cokolwiek ma to znaczyć skoro paragonu żadnego nie wystawiła) i nie ma możliwości zwrotu! Po czym odchodzi od nas. Próbując zjeść coś innego z tej deski, a tak jak mówiłem albo surowe albo twarde jak kamień cały czas nie możemy się doczekać pierogów. Ja postanawiam dalej nie jeść tego, bo naprawdę takiego ohydztwa dawno nie próbowałem. W końcu po zwróceniu uwagi za kolejne 10 minut pojawia się kelnerka z pierogami. Okazuje się, że ich środek jest równie nie dobry co pozostałe potrawy. Rozgotowana kapusta… To doprowadza mnie to furii. Jeszcze grzecznie proszę o zabranie tego co jest na stole i o rachunek. W podzięce zostajemy oblani zawartością z surówek…
Mimo próśb nikt tego nie sprząta – a poleciało również na ławkę, na której siedziała moja luba oraz oczywiście na nas! Serwetek na stole brak, stąd nie mamy czym tego wytrzeć, chociaż z ławki. Wyginając się niczym akrobata w cyrku opuszczamy swoje miejsca starając się nie ubrudzić.
Nie omieszkałem kelnerce powiedzieć, że tak ohydnego obiadu to nie jadłem chyba nigdy. Pani w sumie nie było zbytnio zdziwiona, bo kilka minut przed nami dwóch zniesmaczonych czasem oczekiwania facetów zapłaciło za wypitą colę i poszli sobie.
Podsumowując – naprawdę nie zdarzyło nam się jeść czegoś tak ohydnego i zapłacić przy tym jak za wykwintny posiłek w najlepszej restauracji. Nowa Esplanada ma się nijak do poprzedniczki – to jest jakaś żenada. Naprawdę nigdy nie wyszliśmy z knajpy tak negatywnie nakręceni jak dzisiaj.
Z czystym sumieniem nie poleciłbym tego lokalu najgorszemu wrogowi. Jedzenie do bani, obsługa sztywna i nie potrafiąca się dostosować do Klienta. Jedyne co fajne to wystrój wnętrza, zrobiony ze smakiem, ale pisanie na ścianach o szerokim wyborze piw to mega przesada, bo nie mieli nic ciekawego poza Tyskim i Pilsnerem z beczki. Przyzwyczaiłem się do tego że nawet w małych pijalkach jest większy wybór piwa, szczególnie przy tak kosmicznej cenie.
Zwieńczeniem naszej historii są podobne opinie na portalu gastronauci.pl – ta knajpa to chyba jakiś żart… Właściciel powinien się chyba zając innym biznesem…
A tu opinie z internetu: http://www.gastronauci.pl/3029-restauracja-esplanada-lodz – marne 3 gwiazdki ;( Szczególnie polecam opisy jak traktują klientów z Groupona.
Witam,
byłem wczoraj w Łodzi z dziewczyną pierwszy raz, i postanowiliśmy coś zjeść. Wybór padł na Esplanadę. Po wejściu zaraz Pani zaprowadziła nas do stolika wyrecytowała formułkę jak jej jest niezmiernie miło i w ogóle i zapytała czy godzina nam wystarczy na zjedzenie bo potem stolik jest zarezerwowany. Trochę to niemiłe oznajmiać klientowi że pomimo że ma zjeść szybko zapłacić i wypi… no ale po szybkim namyśle i tak musieliśmy za godzinę iść na autobus tak więc to było bez znaczenia. Zamówiliśmy kaczkę 2 soki i golonkę 7zł.coś tam za 100g. Po chwili przyszła kelnerka i poinformowała że nie ma mniejszych niż 1100g ! od razu nie dotarło do mnie że golonka będzie kosztować 70zł ! po chwili jak zdałem sobie z powagi sytuacji ubraliśmy się i wyszliśmy. Dotychczas bywałem w różnych lepszych i gorszych, droższych i tańszych knajpach w Warszawie jednak za 70zł to mam dziczyznę w sosie kurkowym na starówce w Warszawie a nie kawałek tłustej golonki bez dodatków w jakiejś żydowskiej zapyziałej Łodzi… Knajpa Żenada, szukają frajerów nie polecam i życzę jak najszybszej plajty.